Pro

Wkrętak z Magazynkiem Wiha Pocket Max Electric

Są takie marki, że bierzesz pudełko do ręki i już wiesz, że będzie dobrze. Marka Wiha ma to do siebie, że jestem ciekawy każdego nowego narzędzia, które trafia w moje ręce. Jakiś czas temu w moje ręce trafił Wiha Pocket Max Electric. Skąd taki wybór? Potrzebowałem czegoś co będzie mogło być na stałe przy pasie narzędziowym i nie będzie ani zajmować dużo miejsca, ani ważyć zbyt wiele. Rozejrzałem się po rynku i najbardziej optymalny dla moich potrzeb okazał się właśnie ten wkrętak. Dlatego dzisiaj kilka słów o nim.

Pocket Max Electric jest jednym z najmniejszych dostępnych na rynku wkrętaków z własnym magazynkiem, który spełniał wszystkie moje oczekiwania. Oczywiście są mniejsze rękojeści z magazynkiem, ale… No właśnie jest ale, a nawet kilka – bo te mniejsze mają poważną wadę, są krótkie i ciężko nimi wygodnie pracować. Dodatkowo krótki korpus wiąże się z krótkimi bitami, które też ani nie poprawiają komfortu, ani nie są zbyt bezpieczne przy pracy elektryka. Chciałem żeby korpus nie był zbyt krótki, ale też nie za wielki – czyli najbardziej kompaktowy jak się da przy pełnej wygodzie pracy. I w tym wypadku tak jest rączka jest wygodna i ma dobry rozmiar. Długość korpusu bez założonego bitu to jedynie 12 cm, co jest wielkością optymalną. Kolorystyka żółto czerwona w połączeniu z dwukomponentowym materiałem wykonania powoduje, że całość leży w dłoni pewnie i wygodnie. Niezależnie od tego czy używamy rękawic, czy gołej, nieraz spoconej dłoni to zawsze mamy ten sam komfort pracy. Rękojeść nazwana przez producenta Pocket Max VDE tak jak i nasze bity nadają się do wykonywania połączeń śrubowych pod napięciem do 1000 V AC.

W tylnej części naszej rękojeści znajduje się żółty kapturek – to nasz magazynek na bity. W przeciwieństwie do poprzedniego modelu w którym wystarczyło go odblokować i bity wychodziły same – musimy nasz magazynek wyciągnąć ręcznie – zwyczajnie pociągając za żółtą końcówkę. I tu następuje lekka konsternacja, bo wychodzi on z lekkim oporem na początku i sprawia wrażenie, że w ferworze walki może nam przez przypadek wypaść. Nic bardziej mylnego, praktycznie cały czas używany był na dachu albo na drabinie i nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Nasz magazynek przytwierdzony jest do reszty korpusu za pomocą bardzo małego, ale jednocześnie bardzo mocnego magnesu, a właściwie dwóch magnesów – jeden znajduje się na centralnie usytuowanym trzpieniu w naszym magazynku drugi w głównym korpusie – oba elementy są dzięki temu spięte bardzo mocno i tu naprawdę nie ma prawa się nic wydarzyć. Średnica rączki nie jest zbyt duża, w związku z tym w środku mamy ograniczoną liczbę bitów – tylko 4 ale jest to wystarczające do większości prac elektrycznych. Są to smukłe bity typu slimBit o długości 75 mm – dzięki temu mamy swobodny dostęp do nawet bardzo głęboko obsadzonych zacisków śrubowych czy też sprężynowych. W zestawie mamy 4 bity: płaski 3,5 mm, PH1, PH2 oraz SL/PZ2 czyli PlusMinus/Pozidrive znany najbardziej z bezpieczników (tak tak, z zabezpieczeń 😉 ). Oczywiście tak jak wspomniałem wcześniej są to bity VDE i są nieco mniejsze od tradycyjnych bitów żeby przypadkiem dla własnego bezpieczeństwa nie pracować w tym uchwycie z bitami nieizolowanymi. Dookoła centralnego trzpienia naszego magazynka znajduje się niewielka wypustka w kształcie stożka z otworami pod bity – mamy dokładnie cztery otwory i są one dość ciasne, w związku z tym bity z nich nie wypadają w transporcie czy w czasie użytkowania, ale są na tyle ciasne, że czasami jest dość ciężko taki bity wyciągnąć. Oczywiście nie jest to trudne, ale trzymają się dość mocno więc trzeba dobrze złapać, co czasami bywa problematyczne, bo są one dość blisko siebie. Jest to cena, którą płacimy za kompaktowość i wygodę tego rozwiązania.

Tak się ostatnio wydarzyło, że miałem sporą akcję wymiany paneli słonecznych u mojego przyjaciela, prawie trzy setki paneli na kilku budynkach gospodarczych i domu to było jednak sporo pracy. Do tej pory użytkowane były panele fotowoltaiczne tzw. 100-ki a wymienialiśmy je na 380-ki. W związku z tym od inwertera układane były nowe przewody, co wiązało się z rozebraniem części podbitek dachowych pod którymi kryły się trasy przewodów i jednoczesnym rozłożeniu instalacji pod oświetlenie i montażem nowych lamp. Sporo zabawy, ale we dwójkę pracuje się dużo szybciej. Praktycznie cały czas na wysokości, albo na dachu, albo z drabiny, a miejscami z rusztowania. Spowodowało to, że chciałem nosić na pasie minimum sprzętu – po pierwsze ze względu na czas spędzony w uprzęży z szelkami, po drugie dla własnej wygody chciałem się zapakować tylko w dwie kieszonki – jedną małą na wkrętarkę i drugą małą pod kostki, trytytki i obcinaczki. Ważnym elementem był wkrętak – musiał być dobry, mały i pasować do używanych rozwiązań. Dla mnie to rozwiązanie sprawdziło się naprawdę dobrze, nie miałem problemu z brakiem bita niezależnie od tego czy używałem kostek czy pracowałem przy szafie z zabezpieczeniami. Rozwiązanie to jest lekkie i daje dużo możliwości, powoduje, że w tej kwocie nie ma się nad czym zastanawiać a nawet przy dużej ilości pracy, którą wykonał poza pojedynczymi ryskami nie nosi śladów zużycia i posłuży pewnie jeszcze długie lata.

Tagi: